Kontrast:
Czcionka: A A A

Ekonomia od kuchni – zarządzanie budżetem domowym

„Pieniądz jest wart tyle, ile warta jest ręka, która go trzyma” 

W zasadzie ta niepozorna krótka myśl, wypowiedziana kiedyś przez kardynała Rogera Etchegaray`a z powodzeniem mogłaby posłużyć jako podsumowanie wszelkich rozważań na temat zarządzania budżetem domowym. Zwraca ona uwagę na jedną podstawową rzecz: to, na co przeznaczymy posiadane zasoby finansowe zależy od nas samych! Koniec końców, to każdy z nas indywidualnie i osobiście wyciąga pieniądze z portfela, by komuś za coś zapłacić; przykłada kartę do terminala, żeby dokonać transakcji bezgotówkowej albo klika przyciski „akceptuj” i „zapłać”, jeżeli preferuje zakupy i płatności finalizowane w sieci. Podobnie wygląda sprawa w odniesieniu do tzw. stałych opłat. Z formalnego punktu widzenia są to płatności (w zasadzie obowiązkowe), których powinniśmy dokonywać regularnie (najczęściej co miesiąc), by uchronić się od widma zadłużenia, problemów ze „spięciem” budżetu czy konfliktu z prawem, ale również i w tej kwestii ostateczny ruch należy do nas samych, przynajmniej dopóty, dopóki jesteśmy właścicielami naszych pieniędzy. Problem pojawi się wtedy, gdy ktoś „zajmie” nasze konto, zablokuje środki, ograniczy możliwość rozporządzania nimi.

Jednakże nawet i taka sytuacja będzie efektem naszych decyzji finansowych, np. takiej, że zdecydowaliśmy się przestać za coś płacić albo takiej, że wydawaliśmy znacznie więcej niż mogliśmy sobie na to pozwolić. Dlatego też zarządzanie budżetem domowym jest trudnym i bardzo odpowiedzialnym zadaniem, jest wyzwaniem, które musimy podejmować praktycznie przez całe nasze życie, każdego dnia, każdego roku. Na szczęście jednak nie jest to zadanie niewykonalne. I o tym traktuje niniejszy artykuł.

 

Człowiek (pozornie) racjonalny

Na początku przyjrzyjmy się pewnemu paradoksowi. Prawdopodobnie każdy z nas, gdyby go o to zapytać, powiedziałby, że uważa samego siebie za osobę poważną, dojrzałą, odpowiedzialnie podchodzącą do życia i podejmującą racjonalne decyzje i wybory. Jeżeli faktycznie tak jest, to dlaczego tak często podejmujemy irracjonalne, lekkomyślne i de facto szkodliwe dla nas decyzje finansowe? Co takiego jest w samym „mechanizmie” wydawania pieniędzy, że pozwalamy sobie na to, by nimi szastać, wydawać je na niepotrzebne rzeczy, kupować coś na wszelki wypadek, na zapas lub pod wpływem chwilowego impulsu? Co sprawia, że potrafimy z pełną premedytacją oszukać siebie samego, wmówić sobie, że „ostatni raz” płacimy za coś, co znacznie uszczupli nasz budżet, a co moglibyśmy kupić taniej lub bez czego spokojnie się obyć? Odpowiedź jest prosta i składa się z dwóch prawd, o których świetnie i od dawna wiedzą specjaliści z dziedziny psychologii, handlu i marketingu: po pierwsze – każdy akt kupna czegoś jest zachowaniem o podłożu emocjonalnym, po drugie: każdy człowiek jest w stanie uczynić praktycznie wszystko, by zachować dobre zdanie o sobie samym. Jak to działa w świecie zakupów?

 

Po pierwsze: radość zakupów

Gdybyśmy w kwestii wydawania pieniędzy kierowali się wyłącznie rozumem, to wchodzilibyśmy do sklepu tylko wtedy, gdybyśmy tego potrzebowali i kupowalibyśmy tylko takie produkty, które byłyby nam niezbędne do życia. Z ekonomicznego punktu widzenia takie zachowanie byłoby czymś idealnym ale przyjemności i radości z takich „zakupów” nie mielibyśmy w zasadzie żadnej. A w zakupach właśnie o tę przyjemność i radość chodzi! O to poczucie wolności, sprawczości, o tę świadomość, że mogę coś kupić, że mam wybór „co”, „ile” i „za ile”, o to wrażenie „władzy” nad pieniędzmi i ekspedientką, która będzie musiała podać mi to, o co poproszę! Potrzebę posiadania, wyróżniania się, zrobienia sobie przyjemności, nagrodzenia siebie za coś i o wiele innych takich niewymiernych wartości, które objawiają się przy okazji zakupów, przejmując zwierzchnictwo nad nami, naszym zachowaniem, „wyłączając” nam rozum i przezorność.

 

Po drugie: dobry wizerunek samego siebie

Nikt z nas nie lubi, gdy ktoś inny mówi lub myśli o nim źle (jakkolwiek nie zawsze o tym wiemy, co pozwala nam tkwić w błogiej nieświadomości). Jednakże jeszcze bardziej nie lubimy sami o sobie myśleć lub mówić w ten sposób. Nasza potrzeba samoakceptacji i utrzymania pozytywnego wizerunku samego siebie jest tak silna, że jesteśmy w stanie zrobić niemal wszystko, by to poczucie naszej własnej wartości nie spadło i żeby ochronić siebie przed poczuciem winy i wyrzutami sumienia.

 

Niepotrzebne wydatki

Dotyczy to także kwestii nieudanych, niepotrzebnych, drogich czy zwyczajnie „głupich” zakupów. Nawet jeżeli przemknie nam przez głowę, że w zasadzie „wyrzuciliśmy pieniądze w błoto”, to za chwilę nasz niezawodny system obrony dobrego mniemania o sobie „podrzuci” nam szereg bardzo racjonalnych i rozsądnie brzmiących usprawiedliwień: „raz na jakiś czas można”, „coś mi się od życia należy”, „miałem/miałam ciężki dzień”, „inny model był jeszcze droższy”, „najwyżej w kolejnym miesiącu zacisnę pasa lub nie kupię czegoś innego”, „to była promocja/przecena/obniżka, więc w sumie to coś zaoszczędziłem/zaoszczędziłam” itd. Tyle tylko, że mając tak mocnego „sojusznika” wewnątrz siebie, jest bardzo prawdopodobne, że skorzystamy z jego pomocy przy następnej zakupowej okazji i w rezultacie oszukiwanie samego siebie stanie się stałą praktyką (od której już tylko krok do zakupoholizmu), ze szkodą dla nas samych, dla naszego budżetu domowego, a tym samym dla pozostałych członków naszej rodziny.

 

Jak więc zarządzać tym naszym budżetem?

Na początku należy zdać sobie sprawę z tego, że nasz budżet to taki system dwóch połączonych ze sobą „naczyń”, z których jedno ma zazwyczaj węższy wlot, a drugie posiada szerszy wylot. Ten węższy wlot symbolizuje nasze „wpływy” do budżetu: pensję ze stałego zatrudnienia, dochody z umów o dzieło lub zlecenia, pieniądze      z pracy dorywczej, zasiłki pomocy społecznej, stypendia szkolne, świadczenia przyznane przez państwo (np. 500+), oszczędności, darowizny, spadek czy alimenty. Szerszy wylot to oczywiście metafora naszych budżetowych „wypływów”, a więc tego wszystkiego, na co częściej lub rzadziej, codziennie, co miesiąc czy raz na rok wydajemy pieniądze: czynsz, opłaty za media, kablówkę, Internet, wywóz śmieci, ogrzewanie, fundusz remontowy, opłaty za utrzymanie zwierząt, koszty sprzątania terenu, wszelkie nakłady ponoszone w związku z posiadaniem/użytkowaniem samochodu, wydatki związane z kredytami, ubezpieczeniem na życie, edukacją szkolną i przedszkolną, utrzymaniem opiekunki do dziecka, zdrowiem i opieką zdrowotną, posiadaniem konta w banku, kart płatniczych, lokat terminowych, indywidualnych kont emerytalnych, czy z tak „prozaicznymi” kwestiami jak: wyżywienie, ubrania, obuwie, higiena osobista, rekreacja i uroda, utrzymanie/naprawy/remont domu, rozrywka i podróże. Zobaczcie ile tego jest!
A pewnie i tak nie wszystko wymieniłem!

 

Miej świadomość, ile wydajesz i na co!

Cała „zabawa” z zarządzaniem budżetem domowym polega więc na tym, żeby uzyskać świadomość ile i na co wydajemy, rozeznać obszary, w których generujemy największe lub nadmierne koszty i dokonać stosownych zmian i budżetowych „przesunięć”. Do rozpoznania naszych środków finansowych wystarczy zwykła kartka papieru, na której wypiszemy i zsumujemy nasze wpływy i wydatki, arkusz kalkulacyjny Excel lub szereg stosownych i prostych aplikacji, które z powodzeniem możemy sobie zainstalować w telefonie, np. „myMoney”, „Spendee” czy „Money Lover”. W ten sposób będziemy mogli także poznać strukturę naszych wydatków: na co wydajemy w miesiącu najwięcej i czy w naszym budżecie domowym większym obciążeniem są wszelkie opłaty stałe, czy tzw. „wydatki na życie”.

To z kolei powinno być punktem wyjścia do rozważań, czy potrzebujemy raczej zwiększenia naszych dochodów (dodatkowa praca, sprzedaż niepotrzebnych rzeczy), ograniczenia wydatków (zmniejszenia ich ilości, kupowanie tańszych „wersji” danego produktu) czy może poszukania oszczędności (rozpoczęcie odkładania określonych kwot na nieprzewidziane wydatki lub konkretny cel: samochód, edukację, podróże itp.).

 

Systematyczność, konsekwencja, wytrwałość, cierpliwość i oszczędzanie.

Cokolwiek zaczniemy robić w kwestii ulepszenia sposobu zarządzania naszym budżetem domowym najważniejszą rzeczą jest systematyczność, konsekwencja, wytrwałość i cierpliwość! Oczekiwane efekty nie pojawią się od razu, więc możemy po „drodze” poczuć zniechęcenie i rozczarowanie. Dokonywane zmiany – przynajmniej na początku ich wdrażania – mogą wywołać w nas opór. Może też wydarzyć się taka sytuacja, że na polu „bitwy” o uzdrowienie domowych finansów pozostanie tylko jedna osoba, a reszcie rodziny nie spodobają się proponowane zmiany lub ograniczenia. Dlatego ważne jest, aby wszyscy domownicy, stosownie do ich wieku oraz możliwości pojmowania i działania, rozumieli potrzebę zmian, widzieli oczekiwane korzyści i chcieli zgodnie współpracować.

Nie ma sensu wdrażać zmiany na miesiąc czy dwa, tylko po to, by móc powiedzieć, że się „próbowało”. Nie ma też sensu w ramach oszczędności chodzić pieszo do sklepu zamiast jeździć samochodem, jeżeli suma pieniędzy wydawanych w czasie takich „wypraw” nie ulegnie obniżce (być może nawet się zwiększy, bo będziemy częściej bywali w sklepie albo kupowali tam coś na „zapas”, by nie chodzić dwa razy). Nasze próby dokonania sensownych zmian w zarządzaniu budżetem domowym muszą być przemyślane i realizowane w rozsądny, racjonalny sposób!

W kwestii regulowania kosztów związanych z tzw. opłatami stałymi też na pewno da się coś zrobić! Nie chodzi oczywiście o to, by przestać płacić za czynsz, media czy ogrzewanie. Umówmy się: ponoszenie takich kosztów jest naszym obowiązkiem, bo dzięki nim możemy potem korzystać z zasobów budżetu lokalnego czy krajowego.

Chodzi o to, by zacząć płacić mniej za „to” i „tam”, gdzie jest to możliwe, przy zachowaniu (a czasami nawet zwiększeniu) dotychczasowych korzyści lub warunków umowy. Dotyczy to chociażby takich kwestii jak Internet, telewizja czy telefony komórkowe, na rynku których panuje przecież ogromna konkurencja i co rusz pojawiają się nowe oferty i usługi.

Najwięcej jednak możemy uczynić sami, niewielkim kosztem i praktycznie od „zaraz” w zakresie naszego użytkowania wody czy prądu. Tutaj możliwości zaoszczędzenia (a tym samym zwiększenia posiadanych środków finansowych) są naprawdę szerokie i proste w osiągnięciu. Wystarczy na początek założyć „perlatory” na końcówki kranów i wyłączać na noc urządzenia pracujące w trybie „czuwania”. Warto zdać sobie sprawę z tego, że oszczędzanie to nie „ograniczanie” czegoś, tylko „zwiększanie”! Oszczędzamy więc nie po to, by czegoś siebie pozbawić, tylko po to, by mieć więcej!

Z naprawą/ulepszeniem naszego budżetu domowego jest jak z każdym innym działaniem: najtrudniej jest zacząć! Tak jak z każdą zmianą: najtrudniej jest przekonać siebie samego, że warto ją wdrożyć! I jak z każdą sytuacją, którą pokierowanie zależy od nas: to na nas spoczywać będzie odpowiedzialność, za to co się stanie, czy odniesiemy sukces, czy poniesiemy porażkę. Przyjemnie jest być „ojcem” zwycięstwa; w przypadku niepowodzenia pretensje będziemy mogli mieć tylko do siebie! Nie każdy potrafi przyjąć to ryzyko i zacząć realizować zamierzone działania. Warto jednak to uczynić, zwłaszcza w tych sprawach, w których jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za samych siebie i zakresach, w których zmiany przyniosą korzyść naszym najbliższym.

Zauważone efekty na pewno zwiększą naszą motywację do oszczędzania i zmniejszą chęć kontynuowania nieprzemyślanych zakupów. Wypracowana systematyczność w zarządzaniu finansami osobistymi uczyni z nas ludzi spokojniejszych, pewniejszych siebie i…bogatszych, nie tylko materialnie!